PORZĄDEK MSZY ŚWIĘTYCH

Święty Jan Kanty


Na dzień 20 października
albo też na Niedzielę czwartą w tym miesiącu



ŻYWOT


Św. JANA KANTEGO WYZNAWCY


ze starych dziejów napisany


a przez Kongregację św. Obrzędów w Rzymie podczas kanonizacji

zatwierdzony, w r. 1767 z drukarni Apostolskiej wydany.



~~~~~~~~~~~



Jan Kanty urodził się w Kentach, miasteczku 9 mil od Krakowa odległym,
ze Stanisława ławnika miejskiego, i z Anny, cnotliwymi obyczajami i
prawdziwą pobożnością zaleconych małżonków, w r. 1397 (1) d. 24 czerwca,
w uroczystość św. Jana Chrzciciela, dlatego przy chrzcie dano mu imię
Jan, a według dawnego obyczaju w Aka­demii Jagiellońskiej, w której
potem był profesorem, od rodzinnego miasteczka Kantym go nazwano. Rosło
więc pacholę na pociechę rodziców swoich, rokując im piękne nadzieje
pobożności i żywego pojęcia; bo kiedy Jan jeszcze małym był pacholęciem,
widziano już w nim dojrzałe dorosłego człowieka obyczaje: umysł łagodny,
roztropność i skromność w mowie, tudzież przestrzeganie dziewiczej
niewinności, którą on z łona swej matki wy­niósł, i do grobu ją
dochował. Idąc za wskazówką oby­czajów swych rodziców, rzadkim darem
pamięci i ro­zumu ubogacony, pochopnie brał w ich domu pierwsze, a
każdemu koniecznie potrzebne, zasady wiary świętej. Skore posłuszeństwo
dla swych rodziców i nauczycieli chętnie wykonywał, ich zbawienne rady i
upomnienia rad przyjmował i wypełniał; zgoła żadne słowo płoche, ani
czyn naganny nie skaziły pierwszych lat wieku Jana, ale zadziwiająca
powaga i skromność całym jego umy­słem władały. Bardzo lubił chodzić do
kościoła i tu usłu­giwać kapłanom odprawującym najświętszą ofiarę Mszy
św., szczególniej zaś podnosił swe serce ku Najświętszej Maryi w gorącej
modlitwie. Skromnym zażywaniem pokarmów stłumiał żądzę ciała, by od
cnoty nie zwiodła go na ubocze nagannych skłonności młodzieńczych. Skoro
Jan ukończył w rodzinnym miasteczku, pod bacznymi swych rodziców oczyma,
pierwsze nauki gramatyczne, nie tra­cąc czasu, za ich radą i nakładem
udał się w r. 1413, za rektoratu Stanisława ze Szkalmierza, na wyższe
nauki filozofii do Akademii krakowskiej, którą Władysław Ja­giełło,
dopełniając ostatniej woli Jadwigi, swej małżonki, przeniósł był w r.
1400 z Kazimierza do Krakowa, i przy ulicy św. Anny założył. Do tej
szkoły przybywali na nauki nie tylko z całej Polski, ale też z
postronnych królestw, z Węgier, ze Szwecji nawet, pięknych nadziei
młodzieńcy. Jan bystrym swym pojęciem i niezmordo­waną pracą przewyższał
w naukach swych współuczniów w szkole krakowskiej, tak dalece, że w r.
1415 osiągnął wieniec bakalarski w filozofii, a w r. 1417 został
magistrem w wydziale filozoficznym. Uczeni mistrzowie szko­ły
Jagiellońskiej, wysoko ceniąc rzadki geniusz Jana, nieskażoną jego
niewinność, ujmującą serca prostotę, obyczaje uprzejme i czyste,
przezorne unikanie zbocze­nia od cnoty, nie tylko że go tymi ozdobili
zaszczytami, ale prócz tego jeszcze, zachęcili i prośbą skłonili go, by
w powadze nauczyciela zasiadł w katedrze filozofii. Acz­kolwiek Jan
głęboką wiedziony pokorą, której był wiel­kim miłośnikiem i wykonawcą,
ukrywał, ile zdołał, swe życie cnotliwe, nie mógł on jednak zataić przed
rektorem Akademii i przed mistrzami, rzadkiego talentu swego i
gruntownej znajomości nauk, którymi obok pobożności niezmazane swe
zdobił życie; przeto po dwakroć obie­rali go dziekanem w filozoficznym
wydziale. Niedługo potem osiągnął stopień doktora w teologii i przyjął
ka­płańskie święcenie. Od tego też czasu żywszym miłości Bożej ogniem
zawrzało serce jego do pobożności i czynów miłosiernych; gorliwiej zatem
krzątał się około po­większenia chwały Bożej i zbawienia bliźnich
swoich.



Skoro Jan został profesorem teologii, wszelkiej do­kładał pilności i
pracy około gruntownego wykładania uczniom swoim tej umiejętności, i nie
tylko nauką ich umysły objaśniał, ale też do chwalebnej pobożności i
cnoty budującym przykładem swym zagrzewał i pocią­gał; bo ucząc, czynił
zarazem to, czego nauczał; jak mówi święty Jan Chryzostom: "Nauczyciel
który uczy i czyni, wielbi Boga; który zaś naucza a nie czyni tego,
czego uczy, bluźni Boga". Spełnił Jan a nawet przewyż­szył powzięte o
sobie nadzieje, prawdziwym a bardzo dla uczniów korzystnym wykładaniem
Pisma św. i nauki teologicznej w Wszechnicy Jagiellońskiej. Jakoż tak
ob­szernie i gruntownie w akademickich rozprawach i w kazaniach z
kościelnej mównicy, wyjaśniał i podawał ludowi naukę, że rzadko który
mistrz tej szkoły wyró­wnać mu podołał. Głęboka jego erudycja i treściwa
wy­mowa z prawdą i pokorą skojarzona, wyjednała mu u wszystkich imię i
sławę niezrównanego doktora religij­nego i mówcy. Właśnie w owym
piętnastym wieku pu­bliczne szkoły w Anglii, w Holandii i Niemczech,
błę­dami kacerskimi zarażone, niedowiarstwem kaziły serca i umysły
uczęszczających na lekcje młodzieńców; sami tylko Jagiellońskiej szkoły
mistrzowie, trzymając się nie­zmąconej i katolickiej nauki, z rzymskiego
źródła pły­nącej, i niemylną papieży powagą potwierdzonej, pra­wdziwej
mądrości nauczali. Ale pracą niezmordowany mistrz Kanty, nade wszystkich
gorliwiej, to z katedry młodzież, to z kazalni krakowską powszechność
nauczał; słowem, pobożnością i żywym przykładem budujących obyczajów od
zboczeń odwodził, w całym znaczeniu apo­stolskiego powołania ku prawdzie
słowa Bożego nakłaniał, i do pobożności zagrzewał.



Kiedy Jan Kanty duchem Bożym ogrzany, tak gor­liwie głosił ludowi zdrową
ewangelii naukę, Bóg Wszech­mocny, darem swej łaski, chciał okazać
skutek jego pra­cy i modlitwy. Wszczął się bardzo wielki pożar w ulicy
św. Anny, i już wiele budynków nawała płomieni ogar­nęła i do szczętu
strawiła; żadna siła ludzkiego ratunku gwałtownego ognia wstrzymać nie
mogła; wielka trwoga ścisnęła umysły mieszkańców Krakowa, by pożar ten
całego miasta w perzynę nie zamienił. Kanty lituje się nad ludem
strwożonym, pada na kolana, i w gorącej modlitwie zaczyna błagać
miłosierdzie Boże, by się zmi­łować raczyło i przebaczyło tą przygodą
uciśnionym mieszkańcom. Gdy się kornym i nabożnym sercem tak modli,
niespodzianie widzi przy sobie męża poważnego w dojrzałym wieku, (mówi
podanie, że to był św. Sta­nisław biskup krakowski), który uprzejmie
pocieszył Ja­na, i upewnił go, że pożar ten nie posunie się dalej;
zarazem kazał powiedzieć ludowi, że niedługo większej pożaru klęski
dozna w mieście Krakowie, jeśli nie bę­dzie czynił pokuty za swe grzechy
na ubłaganie spra­wiedliwości Bożej, którą ciężko obraża. Ukończywszy
modlitwę, wstaje Kanty z ziemi, ogień się od razu uśmie­rza;
niezwłocznie zapowiada ludowi, aby się od wy­stępków powściągał; zachęca
go do skruchy i pokuty za przeszłe swe grzechy, by poprawił złe czyny
życia swojego, przepowiada mu, że jeśli nie będzie pokutował, a będzie
się mazał występkami, wkrótce daleko cięższą kaźń sprawiedliwości Bożej
na siebie wywoła. Zatrwo­żyła zrazu powszechność krakowską mowa Kantego,
ale niedługo potem puściwszy w niepamięć jego przestrogę, dodając nowe
grzechy do starych nieprawości, cięższą pożaru klęską większa połowa ich
miasta mimo wszel­kiego ratunku spłonęła.



Kiedy ten mąż Boży sprawować miał najświętszą ofiarę Mszy św. (a
odprawiał ją co dzień), z wrzącą w sercu ku Bogu miłością, z głębokim
ukorzeniem, z za­laną łzami twarzą do niej się gotował, wiedział bowiem,
że miał stanąć przed niepojętym majestatem Bożym i złożyć Mu nieocenioną
ofiarę Syna Jego. Podczas jej sprawowania, Jan, wewnętrzną swą do łez
rozczulony po­bożnością, w ludziach przytomnych żywą pobożność bu­dził i
rozżarzał.



Na drzwiach akademickiego kolegium, które teraz kolegium św. Jana
Kantego zowiemy, był obraz Najświętszej Panny Maryi, bolejącej nad
Chrystusem Synem swym. Przed tym Zbawiciela wizerunkiem Jan każdej nocy,
kie­dy wszyscy w kolegium sennego używali spoczynku, w głębokim
rozpamiętywaniu gorzkiej męki i śmierci Je­go, i ciężkich boleści
strapionej Maryi Panny, rzewnymi zalany łzami, nieutulone wydawał jęki,
i w nich nieraz głosem z tego obrazu odbierał pocieszenie. Zbawienną a
zdrową naukę utwierdzał Kanty pobożnym i cnotliwym życiem, które jest
prawdziwej mądrości ozdobą; łatwiej bowiem nauczyciel religii oświecić
zdoła mądrością Bo­żą serce słuchacza, kiedy budującym przykładem
ludo­wi przodkuje, niżeli samą nauką. Trzymał się on tej za­sady, by w
całym znaczeniu przepisy świętej ewangelii spełniał, i według nich swe
urządzał życie i obyczaje. Był on przekonany o jasnej tej prawdzie, iż
głęboka poko­ra jest cnót wszystkich podstawą, na której chrześci­janin
oparty, może przez pobożne swe czyny wznieść się i zbliżyć ku
Chrystusowi. Stanąwszy Jan niezachwia­nie na gruncie tej cnoty, przede
wszystkim jasno wi­dział, że człowiek jest bardzo słabym i niedołężnym
stwo­rzeniem, a Stwórca najpotężniejszą i nieskończoną istotą, i że Jemu
tylko należy się najwyższa cześć i chwała; złe zaś skłonności ludzkie,
zasługują na zniewagę i po­gardę. Ta uwaga zawsze budziła w jego sercu
głęboką pokorę, nigdy się zatem nad innych, a nawet nad ubo­giego
wieśniaka nie wynosił, ale zawsze słabość i uło­mność swoją miał w
pamięci.



Aczkolwiek Jan wyższym rozumem i swą nauką ce­lował nad drugich Akademii
profesorów w prywatnych i pu­blicznych rozprawach, które według
ówczesnego miewano zwyczaju, wszakże nigdy nie rozdymał się pychą dla
okrycia się próżną chwałą, ale dla wyjaśnienia prawdy w zagadnieniu
rzadki swój wyjawiał geniusz. Żaden zaszczyt, żadna godność przy szkole
Jagiellońskiej nie wy­nosiła jego serca; a kiedy osiągnął dostojność
doktora teologii, przyjął ją kornym umysłem, jako potrzebny wa­runek do
mistrzowskiej katedry.



Ale, jak mówi św. Paweł apostoł: że wszyscy "któ­rzy chcą pobożnie żyć w
Chrystusie Jezusie, prześlado­wanie cierpieć będą" (2), tak też i Kanty
mieszkając w większym kolegium z drugimi doktorami tej szkoły, ci którym
jego pobożność nie była do smaku, a których on nauką przewyższał,
obrzucali go obmową, i pogardą. Atoli Kanty głęboką wiedziony pokorą,
nie zaspokoił się tajnym poniżeniem siebie, ale chciał by wszyscy nim
gar­dzili; zwłaszcza że wielu uczonych i poważnych mężów akademickich
wysoko ceniło i poważało rzadką życia je­go świętobliwość i gruntowną
naukę. Pragnąc ten sługa Boży uchylić się od publicznej pochwały i
sławy, tudzież od opinii o jego świętobliwości, umyślił odbyć
pielgrzym­kę na miejsca święte. Powszednią i ubogą wdziawszy su­knię,
puścił się w daleką podróż, którą zawsze pieszo odbywał. Raz zwiedził
miejsca święte w Jerozolimie, czte­ry razy pątniczył do Rzymu do grobów
świętych apo­stołów Piotra i Pawła; przybrawszy na siebie postać
ubogiego pielgrzyma, w drodze doznawał od ludzi szy­derstw i
pośmiewiska.



Szczera prostota i otwartość zupełnie owładnęła je­go umysł i serce, że
jak myślał, tak też mówił, a mo­wy swej czynami dowodził; zgoła jego
rzetelność we wszystkim podobna była szczerej i niewinnej otwarto­ści
jeszcze u kolebki będącego dziecięcia. Chronił się on przezornie
światowej mądrości, która podstępem serce po­krywa, fałsz i kłamstwo
prawdą, a prawdę kłamstwem nazywa. Tej to przewrotności świata, podają
ręce mło­dzieńcy i ludzie starzy, ubogiego i zacnego stanu osoby, mówi
św. Grzegorz papież (3). Ale Jan Kanty ściśle trzy­mał się niemylnej,
przez tegoż Ojca podanej sprawiedli­wym moralnej nauki, która prawdziwą
mądrość wyświe­ca: "by powierzchownym okazem nie zmyślać, rzeczy­wistą
myśl słowy wyjawiać, być miłośnikiem rzeczy prawdziwych, a chronić się
fałszu; darmo czynić dobrze; krzy­wdę raczej znosić niźli ją zadawać;
krzywdy swej, na ni­kim nie mścić się, poczytać sobie za zasługę i
korzyść poniesioną obelgę za prawdy obronę". A lubo szczerą otwartość i
prostotę ludzi sumiennych i prawych, mądrość światowa wyszydza i
głupstwem ją zowie, to jednak Jan skrzętnie wystrzegał się wszelkiego
podstępu, oszukania i kłamu; wielką tę przezorność w mowie i w czynach
jego wszyscy widzieli. Następujący wypadek wyświeci w Kantym wielką
miłość prawdy: kiedy odbywał podróż pieszo do Rzymu, rozbójnicy
wypadłszy ze swych kry­jówek zaszli mu na drodze, i złupili go ze
wszystkich rzeczy, które miał przy sobie, i do ostatniego grosza
odebrali mu pieniądze; prócz tego grozą zmuszali go do sumiennego
wyznania, czyli jakich nie ma ukrytych pie­niędzy. W tak wielkim
zatrwożeniu zapomniawszy zu­pełnie, że jeszcze ma przy sobie kilka
dukatów węgier­skich w sukni zaszytych, powiedział, że już więcej nie
ma. Gdy atoli odchodzili od niego, przywiódł sobie na pamięć owe w sukni
ukryte kilka dukatów, i ciężko za­bolał, że kłamstwo popełnił; biegnie
zatem czym prędzej za rozbójnikami wołając, by się wrócili i przebaczyli
mu, pada na kolana i wyznaje przed niebem i łotrami swój grzech, i
wyprute z sukni oddaje dukaty, mówiąc: nie chcę kłamać, weźcie i te
pieniądze, o których zupełnie zapomniałem. Wszakże inny pątnik w
podobnej przygo­dzie, dla zaspokojenia koniecznych potrzeb podróży,
był­by oszczędził ukryte pieniądze; ale Kanty wyżej ceniąc prawdę i
sumienie swe nad złoto, oddać je chciał ucho­dzącym złoczyńcom. Łotrzy
rzadką szczerością męża Bo­żego zdziwieni, wysoko ceniąc jego
świętobliwość, nie tylko że nie przyjęli dawanych im dukatów, ale
upadłszy mu do nóg, przedtem zabrane pieniądze i rzeczy oddali, a
prosząc go o przebaczenie, do swych odeszli kryjówek.



To odbywanie rzymskich pielgrzymek do grobów świętych Apostołów, tudzież
przesyłanie stamtąd gorą­cych swych do Boga modłów, oraz codzienne
spowiada­nie się, nazywał Kanty ogniem czyśćcowym za swoje grze­chy.
Powróciwszy z Rzymu do Krakowa, wznosił się do coraz wyższej
doskonałości w cnotach każdego rodzaju. Nie miał on żadnego upodobania w
rzeczach doczesnych, ni w sławie i zaszczytach; ale tylko powiększenie
chwały Pana Boga na ziemi było jedynym serca jego zajęciem.



Kiedy w Olkuszu, miasteczku pięć mil od Krako­wa odległym, plebania
opróżnioną została, profesorowie większego kolegium, do których należało
prawo nadawnictwa, jednozgodnie wybrali Jana, swego kolegę, na
proboszcza olkuskiego kościoła. Przyjął chętnie po­bożny ten kapłan na
siebie pracę około dusz w tej pa­rafii, i gorliwie dopełniał obowiązków
prawego pasterza; przodkował im budującym swojego życia przykładem,
objaśniał je zdrową nauką z Pisma świętego czerpaną, i do zachowania
przykazań Bożych zagrzewał i nawodził; budził w ich umysłach pobożność,
a ciężkie grze­chy ich w całej potędze słowa Bożego gromił i potępiał.
Ale po niedługim czasie zrezygnował z zarządu ple­banią olkuską, z
uwagi, że do pracy około dusz krwią Zbawiciela drogo odkupionych,
przywiązana jest ścisła odpowiedzialność przed Bogiem. Bo Kanty nie miał
te­go na uwadze, ile plebania olkuska przynosi dochodów, lecz ile ta
parafia ludności obejmuje, i czyli on religij­nej obsłudze wiernie
podoła. Z obawy zatem, by jakie­go nie opuścił obowiązku, za który
odpowiedzieć by mu­siał przed Bogiem, opuścił plebanię, a do nauczania
teologii powrócił.



By dziewiczej niewinności, której przezornie prze­strzegał, nie skaził,
ścisłym postem stłumiał żądze swe­go ciała, chłostał je dyscypliną i
ostrą włosiennicą umartwiał, a w gorącej modlitwie prosił Boga, by go od
podniety ciała, którą budził w nim nieprzyjaciel, uwolnić raczył. Jakoż
wysłuchał Bóg jego modlitwę, albowiem Najświętsza Bogarodzica z
dziecięciem Jezus ukazała mu się pewnego dnia widocznie, i podała mu
lilię, ja­ko godło dziewiczej czystości i zadatek na osiągnienie
wiecznej chwały. Aż do podziwu był Jan cierpliwym i uprzejmym w każdej
przeciwnej i przykrej życia swe­go przygodzie; w wyznaniu wiary świętej
był niezachwia­ny, a serce jego wrzało miłością ku Bogu i bliźniemu; w
rozważaniu dobrodziejstw Bożych duch jego nad po­ziom się unosił; w
nadziei nieporuszoną miał cierpliwość, a w rozmowie tak był
powściągliwy, że nic częściej z ust jego nie wychodziło, jak najświętsze
imiona Jezusa i Maryi. Bardzo skromnie używał pokarmu, który jedy­nie
dla ukrzepienia sił żywotnych wystarczał. Z jakimże to podziwem patrzyli
wszyscy, kiedy Kanty obycza­jem pobożnych przodków naszych wstał nieraz
od stołu podczas obiadu, i niósł swoje potrawy głodem uciśnionemu
żebractwu. Od tego czasu, w którym osiągnął sto­pień doktora teologii,
mięsnych pokarmów nigdy nie ja­dał. A gdy pewnego dnia ujęło go wielkie
pragnienie mięsnego pokarmu, postrzegł od razu, że tę żądzę pod­nieciła
w nim chytrość szatana: kazał czym prędzej upiec mięso wieprzowe,
wziąwszy je gorące prosto z rożna, nim parzył usta i grzbiet, karcąc
się, rzekł: "zachciało ci się mięsa, jedzże je do nasycenia"; nie wziął
go do ust, ale od razu udał się na modlitwę. Sukni używał wy­tartej i
przestarzałej, by osłonił sromotę ciała swego. W nocy bardzo krótkim
snem pokrzepiał swe ciało, po­stem, duchownym ćwiczeniem i pracą
zwątlone. Było w jego mieszkaniu łóżko skromną usłane pościelą, ale Jan
na gołej ziemi w włosiennicy, i na kamieniu pod głową, ukrzepiał się
spoczynkiem. A kiedy już siły jego ciała w wieku sędziwym stygnąć
zaczęły, zamiast po­ścieli kładł się na skórze niedźwiedziej.



Każdy grzech tak wielką przerażał bojaźnią duszę Kantego, że nawet
lekkich ułomności i zboczeń, jakie codziennie cnotliwym nawet ludziom
popełniać zdarza się, przezornie się wystrzegał, i tak skruszonym sercem
ze łzami za nie żałował, jakby ciężkimi były występ­kami. Nie tylko w
czynach, ale też i w jego słowach nic i nigdy nie spostrzeżono, co by
nagany było godne; zawsze skromność i przezorna rozwaga życiu jego
towarzyszyła. Ile razy przyszło mu na posiedzeniu z doktorami i
mi­strzami publicznie rozprawiać w przedmiocie filozofii, lub teologii,
i wyjaśnić bezstronnie zarzutami wypaczaną prawdę; jeśli czym obraził
umysł niektórych ze swych współzawodników, unikając wszelkiej nienawiści
i nie­zgody, nim miał sprawować niekrwawą ofiarę, pierwej poszedł do
każdego z osobna, i kornym sercem błagał go, mówiąc: "Idę spełnić świętą
ofiarę, proszę cię, prze­bacz mi, jeślim cię przykrym jakim obraził
słowem". Nie odszedł pierwej, aż się z każdym szczerze pogodził. Jeszcze
się po dziś dzień pomiędzy nami utrzymuje pię­kna ta i moralna
przestroga pod względem czernienia sławy bliźniego, którą on wiernie
zachował, a napisa­wszy ją na ścianie w refektarzu, w swoim mieszkaniu i
na książkach, drugim do naśladowania podał: "Strzeż się cudzej czernić
sławy: Bo ciężka rzecz do naprawy. Strzeż się wchodzić z bliźnim w
zwady: Przykre jednania przykłady". Wszelką zaś krzywdę od drugich jego
sła­wie uczynioną, w niepamięć puszczał; i tej cnoty daro­wania urazy
swym bliźnim nauczał, by za przykładem Zbawiciela, Mistrza naszego,
kochali swych prześladow­ców. Przy tych pięknych wzorach swej pobożności
i cno­ty, Jan nie wypuszczał z pamięci miłosiernych uczyn­ków,
odnoszących się do ciała i duszy bliźniego, ale je troskliwie wykonywał;
udzielał on rady, której od niego w wątpliwych wypadkach żądano, cieszył
smu­tnych i prześladowanych, ubogim przychodniom i piel­grzymom rad
bardzo przytułek w swym mieszkaniu da­wał; zwiedzał więzienia, a w nich
wielką liczbę wię­źniów zbawienną nauką pocieszał i zasiłkiem obdarzał;
ubogich żebraków, zakupioną za własne pieniądze odzie­żą i obuwiem co
rok okrywał; a zostawiwszy dla opę­dzenia swych potrzeb mniejszą połowę
wysłużonej za­płaty za wykładanie nauk, resztę pomiędzy ubogich z
radością rozdawał. Wrzało zawsze serce Jana ojcowską miłością ku
nędzarzom i do litości skłaniało go nad nimi. Gdy wyszedł z kolegium do
miasta, napotkał ubo­giego zimową porą boso idącego, zdjął Kanty z nóg
swoich obuwie i dał je biednemu, sam zaś spuścił płaszcz aż ku ziemi,
okrył nim swe nogi, by nie widziano, że boso do swego wraca mieszkania.



Kiedy Jan w uroczystość urodzin Zbawiciela z pierw­szym dnia brzaskiem
wyszedł z kolegium do kościoła św. Anny na odprawienie pacierzy,
jutrznią zwanych, ujrzał nędzarza na śniegu w odarkach leżącego, który
drżał od wielkiego zimna, i prosił go o litość nad nę­dzą swoją. Jan
zmiłował się nad nim, zdjąwszy z sie­bie wierzchnią suknię, dał mu ją,
którą potem, wróciw­szy z kościoła, znalazł w swym mieszkaniu przez
Naj­świętszą Pannę oddaną. Pewnego dnia, gdy jeszcze ja­dał mięsne
pokarmy, siedząc u stołu w refektarzu ze swymi kolegami, żebrak
przechodzący około kolegium głośno prosił o jałmużnę; właśnie wtedy
przyniesioną sobie sztukę mięsa Kanty kazał wynieść głodem uciśnio­nemu
żebrakowi. Wszyscy przy stole siedzący podziwiali ten czyn litosny swego
kolegi, ale bardziej jeszcze dzi­wili się, kiedy tę samą sztukę mięsa w
tej samej chwili przed nim na stole ujrzeli, i niektórzy z kolegów
mniemali, że przez Najświętszą Pannę była mu oddana, by ją on pożywał.
Od tego też czasu, w którym zdarzył się ten dziw nadzwyczajny,
profesorowie większego kolegium uchwalili, by każdego dnia mieć u stołu
jednego ubogiego żebraka, i nakarmić go potrawami, których by każdy ze
swych porcyj udzielał; i ten pobożny obyczaj za naszych jeszcze czasów
istnieje (4). Jeżeli zaś przyj­dzie ubogi do kolegium przede drzwi
refektarza, pod­czas gdy siedzą u stołu profesorowie, sługa noszący
potrawy zawiadomi o tym profesora pierwsze zajmują­cego miejsce,
oznajmiając: "Ubogi przyszedł". Starszy odpowie: "Chrystus przyszedł", i
zaraz podaje mu przygotowaną dla niego pokarmu jałmużnę. Za przykładem
św. Jana Kantego, niektórzy profesorowie ubezpieczyli trwałe fundusze na
odzież, którą corocznie okrywano na­gość ubogich; i na jednego z
pomiędzy siebie włożyli obowiązek, odbierania przychodu od tego
funduszu, i okrywania ubogich.



Lecz fundusz ten żywienia ubogich, za zmianą cza­su i stosunków kraju
upadł zupełnie. Nie było prawie żadnego utrapienia i złej przygody, nad
którą by Kanty nie ulitował się i spiesznym nie wsparł ratunkiem. Tę
więc gorącą jego miłość ku bliźnim, Bóg wszechmocny cudownym darem swej
łaski w obecności ludu okazał. Kanty idąc przez rynek krakowski dnia 16
czerwca r. 1464, usłyszał rzewny płacz i narzekanie służącej, któ­ra
przypadkiem, bądź też z nieostrożności upuściła dzba­nek mlekiem
napełniony, a ten, jako naczynie gliniane, rozbił się i mleko się
wylało. Biedna służąca obawiając się kary od srogiej swej gospodyni,
krzykiem i łkaniem napełniała uszy ludu: Kanty zbliża się ku niej i
cieszy ją uprzejmie, zbiera skorupy i składa je, zanosi gorące do Boga
modły, i w przytomności ludu oddaje służącej cały dzbanek, każe jej od
razu iść do rzeki Rudawy, obok murów Krakowa płynącej, i naczerpać do
niego wody; tu znowu pada na kolana, i po krótkiej modli­twie zamienia
wodę w mleko i oddaje stroskanej słu­żebnicy.



Bolesną mękę i śmierć Chrystusa Pana zawsze miał w żywej pamięci, i
bardzo często zanurzał się w głę­bokie rozważanie tej tajemnicy. Z
wielkiej ku Zbawi­cielowi miłości podejmował wszelkie trudy i prace; ile
mu siły stawało, chciał dla Niego cierpliwie znosić uci­ski i twarde
przygody. Stąd gorącym pragnieniem zawrzał umysł jego odwiedzenia grobu
Chrystusowego w Jerozolimie, od którego to zamiaru nie odwiodło go
ża­dne niebezpieczeństwo w podróży na lądzie i na morzu wydarzyć się
mogące. Uzyskawszy pozwolenie i błogo­sławieństwo od krakowskiego
biskupa, puścił się w to­warzystwie kilku pobożnych przyjaciół w drogę
do Pa­lestyny; całą tę podróż pieszo odbywał w ubogiej pą­tnika sukni,
niosąc na barkach tłumoczek z żywnością i potrzebami; a wielce
strudzonego Jana nie mogli towarzysze nakłonić, by nieco ulżył swym
nogom i usiadł na wózek najęty. Gdy po długiej podróży, potem zala­ny,
przyszedł na ziemię świętą, miejsca te, po których Zbawiciel chodząc,
nieocenioną krwią swoją uświęcił, Jan nabożnie całował, z głębi serca
swego wynurzał go­rącą miłość ku Niemu, i rzewnymi łzami zlewał je
ob­ficie; a wszedłszy do Grobu Chrystusowego, wpatrując się w miejsce,
na którym Najświętsze ciało Jego było złożone, Kanty we łzach tonął z
wdzięczności ku Sy­nowi Bożemu, który dla naprawy grzechem skażonej
człowieka natury przyjąć raczył ciało śmiertelne, i na haniebnym krzyżu
poniósł bolesną mękę i śmierć krzy­żową. Podczas swego w Jeruzalem
bawienia, Kanty nie zmarnował na próżno żadnej prawie godziny, ale
wszyst­kie obracał na rozmyślanie nieocenionych tajemnic męki
Zbawiciela; każdą boleść Jego z nieukojonym żalem roz­ważał; płynęły
gorzkie łzy z oczu jego nad srogą ka­tuszą Syna Bożego. Żywa wiara
obudziła w Janie rzad­ką żarliwości odwagę, że się nie wahał jawnie
zachęcać Turków do zbliżenia się ku światłu ewangelii świętej; słowem
Bożym wyświecał błędy islamizmu, a nawodził ich do prawdziwej religii
chrześcijańskiej. Nie trwożyła go żadna bojaźń katuszy, ni poniesienie
męczeństwa, którego on gorąco pragnął za wiarę świętą; ale nie było woli
Bożej, by tam osiągnął wieniec męczeński, bo Tur­cy nie tylko spokojnie,
ale nawet radzi słuchali nauki Kantego. A chociaż nie przelał krwi dla
Chrystusa, go­rące jednak jego pragnienie męczeństwa, i prowadzenie
ścisłego żywota, nieustanne zwodzenie zaciętej walki z namiętnościami i
pokonanie ich, na równej z męczeń­stwem szali ważyć należy, jak pisze
św. Hieronim: "że nie tylko przelanie krwi, ale też myśli pobożnej
nieska­żone zachowanie, codziennym jest męczeństwem" (5).



Powróciwszy Kanty z palestyńskiej pielgrzymki do Krakowa, zajął się od
razu wykładaniem teologii. Atoli od tego czasu serce jego silniej wrzało
miłością ku Bogu, że tylko o Nim myślał i mówił, wszystko dla Niego
czy­nił i cierpiał, i zaledwo spełnił obowiązek lekcji, spie­szył do
świątyni Pańskiej; tu przed Najświętszym Sa­kramentem wylewał swe modły,
potem gorliwie kazywał z kościelnej mównicy. Prócz tego każdej nocy
długo się modlił przed wyżej wspomnianym wizerunkiem Chrystu­sa Pana,
który wyobrażał płynącą obficie krew z przekłutego boku Jego, i przed
tym obrazem nieraz był w zachwycenie uniesiony. Po śmierci Jana obraz
ten dla większego uszanowania przeniesiono do kościoła św. An­ny,
cudownym atoli wrócił sposobem, na to samo miej­sce, z którego był
wzięty.



W owym XV stuleciu, w którym Kanty uczył teo­logii w Jagiellońskiej
szkole, zdobiło w Krakowie Ko­ściół Boży kilku świętobliwych mężów, z
którymi on wszedł w ścisłą zażyłość, i z nimi na jednym ognisku
pobożności i rzadkich cnót chrześcijańskich rozniecał mi­łości Bożej
zarzewie, a tak religijną rozmową, budującymi przykłady i wzajemną
zachętą zagrzewał się do postępowania na wyższy doskonałości stopień
życia świę­tobliwego. To grono mężów pobożnych jednym miłości Bożej
ogniwem złączone, składało się z Izajasza Bonera zakonnika pustelników
św. Augustyna, Szymona z Lipnicy Bernardyna, Stanisława Kazimierczyka
zakonu xx. kanoników Lateraneńskich, Swiętosława mansjonarza przy
kościele Najświętszej Panny Maryi w rynku krakow­skim i Michała Gedrojca
zakonnika. A chociaż każdy Święty ma własne swe cnoty, jak pisze jeden z
Ojców Kościoła, przecież Kanty, idąc za wskazówką tych bogomodlców,
każdego osobistą cnotę podziwiając, skrycie naśladował ją i przyswoił
zupełnie. Ale kiedy już dni pobożności i cnoty pełnego żywota jego
schyliły się ku zachodowi, kiedy w 76 roku życia, złamany wiekiem i
skołatany pracą około nauczania młodzieży, uczuł w so­bie zwątlone siły,
poznał zarazem, że już nadszedł czas, w którym przenieść się miał z
doczesnej pracy do wie­cznego spoczynku, dołożył zatem wszelkich
usiłowań, by się najstaranniej do śmierci przysposobił, do której się
przez całe życie gotował. Przede wszystkim, co tyl­ko jeszcze miał w
swym mieszkaniu do życia potrze­bnego, to wszystko rozdał pomiędzy
ubogich, aby go żadna rzecz do siebie nie wiązała; potem uczynił
spo­wiedź z całego życia swojego i przyjął Najświętszy Sa­krament ciała
i krwi Chrystusowej; gwałtowną ujęty chorobą, na łożu skonania bez
trwogi z wesołą twarzą czekał dobiegającego kresu życia swojego. Kiedy
coraz bardziej wzmagała się jego choroba, gorąco pragnąc nagrody dla
wybranych w niebiesiech przygotowanej, wo­łał często do Pana: "O Panie!
pókiż trzymać mnie bę­dziesz w więzach ciała mojego? Ach biada mnie! że
się mieszkanie moje przedłuża" (6); inne również pobożne uczucia z głębi
jego serca przed Bogiem wynurzane sły­szano. A gdy już ostatnia dla jego
życia dobijała go­dzina, zasilony ciałem Pańskim na drogę wieczności,
przyjął ostatnie olejem św. namaszczenie, w uprzejmych słowach upominał
swych kolegów, by pomiędzy sobą zachowali ścisły związek miłości,
zalecając im pobożność i obronę wiary św., potem poleciwszy duszę swą
Zba­wicielowi, w pobożnych westchnieniach zasnął słodko w Panu dnia 24
grudnia, w wigilię narodzenia Pańskie­go, r. 1473, i przeniósł się z
tego świata do wiecznych przybytków.



Szczęśliwy Jana zgon obudził w sercach powsze­chności krakowskiej żal
nieutulony, zaczem zwłoki jego z należnym uczczeniem ich, pochowano w
kolegialnym św. Anny kościele. Niedługo potem Bóg wszechmocny za
przyczyną Kantego udzielać raczył liczne łaski nad­przyrodzone, których
rozgłoszenie znęcało mieszkańców Krakowa do grobu Kantego.



Kiedy powszechność pobożna, nie tylko krakowska, ale też z bliskich
dziedzin coraz tłumniej zgromadzała się do kościoła św. Anny na
uczczenie swego rodaka, w kilka lat potem odkryto grób Jana, w którym
znale­ziono zwłoki jego w niczym nienaruszone, i te na inne miejsce do
wystawionego z marmuru grobowca przenie­siono. Po upływie 130 lat od
śmierci Kantego otworzo­no grobowiec, z którego najprzyjemniejszą woń
wycho­dzącą uczuli wszyscy obecni. Rzadki ten dziw świadectwy
stwierdzony, rozniesiono po całym Krakowie i sio­łach okolicznych, stąd
większa coraz liczba czcicieli zgro­madzała się u jego grobowca.
Pozostałą po Kantym togę, w której z katedry nauczał, chowali mistrzowie
szko­ły Jagiellońskiej jako święty zabytek, i tylko podczas uroczystych
rozpraw jej używali; każdy nowo obrany dziekan wydziału filozoficznego
wdziewał ją jako dro­gocenną ozdobę dla odświeżenia w pamięci rzadkich
cnót Kantego.



Coraz większy rozgłos o cudach i świętobliwości Jana Kantego, obudził w
biskupie krakowskim pobożną żarliwość do zbadania życia, obyczajów i
łask nadprzy­rodzonych, które Bóg wszechmocny za jego przyczyną ludowi
udzielał. Zebrane więc dowody Urban VIII pa­pież podał kongregacji
kardynałów św. Obrzędów do roztrząśnienia; i sprawę tę u św. Stolicy
Apostolskiej odbywającą się Aleksander VIII papież polecił dalej
pro­wadzić. Za wstawieniem się króla Jana III, Innocenty XI papież
pozwolił dnia 27 września 1680 r. odpra­wiać Mszę św. i pacierze
kapłańskie o błogosławionym Janie Kantym dnia 24 grudnia, w rocznicę
jego śmierci, w ca­łym Królestwie Polskim, a w lat kilka później
Kongregacja św. Obrzędów przeniosła odprawianie tegoż na­bożeństwa na
dzień 19 października. Ale że Polacy obrali sobie bł. Jana Kantego za
szczególnego patrona całego Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa
Litewskiego, przeto Kongregacja św. Obrzędów dekretem swym z d. 16
lutego 1737 r. wywyższyła nabożeństwo na cześć Kantego do obrzędu
pierwszej klasy z oktawą. Lubo się długo ciągnął u Stolicy Apostolskiej
proces kanonizacji bł. Jana Kantego, dlatego, że Benedykt XIV pa­pież
wydał nową ustawę do kanonizacji świętych, nie stygła jednak w
profesorach Akademii Jagiellońskiej wrząca gorliwość o policzenie
członka swojego w poczet świętych Bożych; zaczem Klemens XIII papież
zażądał, oprócz przywiedzionych dowodów do beatyfikacji Kan­tego, świeżo
udzielonych łask nadprzyrodzonych na po­parcie jego kanonizacji. Wysłani
zatem komisarze do Stolicy Apostolskiej przedstawili Ojcu Świętemu trzy
świeżo wydarzone cuda, które Kongregacja św. Obrzędów ści­śle rozebrała,
wraz z dwoma cudami dawniej Benedyk­towi XIV przełożonymi. Klemens XIII
papież przyjął te pięć dowodów, i oddał je pod nowy sąd i ścisłe
roz­poznanie Kongregacji św. Obrzędów; która uznawszy takowe za ważne i
prawdziwe, przełożyła je Ojcu Świętemu do zatwierdzenia. Klemens XIII
papież powagą i władzą apostolską zatwierdził je, a w gorących modłach
we­zwawszy światła Ducha Świętego, dnia 2 lutego 1767 roku podpisał
dekret kanonizacji, i Jana Kantego w poczet świętych policzył; zarazem
dozwolił uroczyście odprawić kanonizację w dogodnym czasie w Krakowie.



Opuszczając tu bardzo wiele łask cudownych, któ­re Bóg miłosierny
udzielać raczył rozmaitymi przygoda­mi uciśnionemu ludowi za przyczyną
św. Jana Kante­go (7), przywodzimy atoli pięć cudownych zdarzeń, które
Kongregacja św. Obrzędów z wszelką rozpoznała ści­słością, i do
ukończenia kanonizacji przedstawiła.



1. Bardzo trudna, a nawet do uleczenia niepodobna bywa dziedziczna
suchot choroba; doznał tej niedoli Sebastian Luzarek z ojca suchotnika
spłodzony; jakoż zaraz w trzecim roku życia swojego gwałtownym ka­szlem
nękany pluł przegniłą flegmą. Z wiekiem jego powiększała się w nim coraz
to bardziej z ojca wzięta zaraza, wyschło zupełnie ciało jego, puchlina
nogi ogarnęła, i w dziewiątym roku życia już bliskim był zgonu.
Troskliwi o syna rodzice, w ciągu jego choroby wzy­wali lekarzy, ale
sztuka lekarska chybiała celu swojego. Kiedy się choroba coraz bardziej
wzmagała, rodzice po­dwoili środki zaradcze, atoli bez skutku, bo
gwałtowniej­szy kaszel, flegma z ropą zmieszana, krótki oddech i poty
gorączkowe zwiastowały bliskie skonanie, i na to zgodzili się lekarze.
Matka serdecznie kochając syna, przywołała do niego z kolegium św.
Piotra ojca jezui­tę, dość biegłego w sztuce lekarskiej; przyszedłszy
ten zakonnik obejrzał chorego, który już miał konwulsje, i na domiar
zmartwienia powiedział, że chory zaledwo trzeciego dnia dożyje, i
odszedł, żadnej nie uczyniwszy nadziei. Aleksander Janicki odwiedził tę
rzewnie płaczą­cą niewiastę i cieszył ją, a ujrzawszy w stancji, w
któ­rej leżał już konający Sebastian, wizerunek bł. Jana Kantego,
powiedział jej: "nie płacz i nie trać nadziei, syn twój żyć będzie;
wielką ma u Boga zasługę bł. Jan Kanty, i za jego wstawieniem Zbawiciel
wielkie czyni cuda w narodzie naszym". Niewiasta nabrawszy nadziei z
mocną ufnością pada na kolana przed obrazem bł. Ja­na, i w żywych
westchnieniach przesyła korne swe mo­dły do Jana: "O wielki sługo Boży!
i jaż to tylko sama jedna nie doznam twej pomocy? ach uzdrów mi syna,
dam świecę przed twój ołtarz i jałmużnę na Mszę świętą". Wstawszy z
ziemi, widziała, że syn żyje; a gdy naza­jutrz dopełniła ślubu, zaraz
też ustały konwulsyjne bo­leści, puchlina znikła wraz z suchotami,
Sebastian i życie i pierwsze odzyskał zdrowie.



2. Jadwiga Paszkowna, osiemnastoletnia panienka, sil­ną febry gorączką z
glist pochodzącą, dręczona, często cierpiała zawrót głowy, oddech miała
bardzo ciężki, język i usta gorączką tak ściśnięte, że wielkiej
doznawała trudności w przełknięciu pokarmów; że zaś siły żywo­tne jej
ciała były zupełnie wyczerpane, wszyscy też bliski jej zgon rokowali.
Przez dwa tygodnie tak dotkliwych doznawała boleści głowy, że z niej
wszystkie włosy wy­padły. Rodzice widząc ją często w letargu i zupełnie
wynędzniałą, bardzo się martwili o życie swej córki. Jedna z sióstr
miłosierdzia (szarytek) usługujących cho­rym, sprowadzona do chorej
Jadwigi, ujrzawszy ją, po­wiedziała odchodząc od niej, iż na tę chorobę
nie ma lekarstwa. Ciężko stroskana matka Jadwigi, widząc że dotąd użyte
środki lekarskie żadnego nie uczyniły skut­ku, macierzyńską miłością ku
córce swej obudzona, uda­ła się do grobu bł. Jana Kantego: dała ofiarę
na Mszę św., potem padła krzyżem na posadzkę przed świętymi jego
szczętami, prosząc go za umierającą już prawie córką swoją. I zaiste,
skuteczna była jej modlitwa za przyczyną bł. Jana, gdyż zaledwo co
przyszedł kapłan przed ołtarz bł. Kantego, zaraz ustała gwałtowna
gorącz­ka, i długo doznawany zawrót głowy; Jadwiga od razu wstała z
łóżka tak czerstwa i na twarzy wdzięczna, jakby nigdy nie tylko
dotkliwego głowy bólu, ale też żadnej nie doznała choroby, a usiadłszy u
stołu, żądała posiłku, jadła z wielkim apetytem, potem powracającej
matce z kościoła zaszła drogę i czule ją ucałowała.



3. We wsi Szalowej, w diecezji krakowskiej, spły­wała do rowu wielkiego
woda z drogi, do którego z blisko stojącej stajni wrzucano gnój koński;
to wszyst­ko zagniło i wydawało wyziew smrodliwy, zdrowiu ludz­kiemu
szkodzący. Żalili się na to blisko mieszkający włościanie, wskutek czego
dziedzic wioski kazał wy­czyścić rów gnojem napełniony; atoli z pomiędzy
robotników zaraziło się zagniłym wyziewem dwoje ludzi: Sebastian
włościanin i Marianna Gawlicka. Sebastian po 25 dniach wyzdrowiał, ale
Gawlicka uczuła za­raz nieznośny ból głowy, a przez dni kilka ciągle
są­czyła się krew z jej nosa. Potem cierpiała wielkie zimno, a następnie
gwałtowną dręczona gorączką, utraciła sen i siły ciała swojego. Długą
chorobą nękaną Mariannę, jak mógł ratował jej małżonek, a jako biedny
włościa­nin, litością nad żoną swą ujęty, udał się do pewnej pani, i
dostał od niej trochę wina dla chorej żony, lecz to żadnego nie uczyniło
skutku, bo wielki ból głowy przywiódł Mariannę do utracenia zmysłów. W
dziewią­tym tygodniu choroby, kiedy chora żadnym już człon­kiem ciała
władnąć nie mogła, strapiony małżonek przy­wołał do niej ks. plebana, by
ją śś. opatrzył Sakramen­tami; nie mogła już nawet pożyć Najświętszego
Wiatyku, jedynie za wpuszczeniem kilku kropli wody do wy­schłych ust od
gorączki. Odchodząc ks. pleban rozczu­lony płaczem małżonka, rzekł:
"Nieszczęśliwy człowiecze! utracisz przyjaciółkę życia twojego!" Według
wiejskiego obyczaju, złożono umierającą Mariannę na słomę na ziemi
rozesłaną; podano jej do lewej ręki gromnicę, a do prawej wizerunek
ukrzyżowanego Zbawiciela; ale że konająca zmartwiałymi rękoma trzymać
tego nie mo­gła, wspierał ją w tym mąż strapiony. I gdy jej czynił tę
ostatnią usługę, przywiódł sobie na pamięć liczne łaski cudowne, które
czynił Bóg za przyczyną bł. Jana Kantego; nie tracąc czasu pobiegł do
ks. plebana, dał mu jałmużnę na Mszę św. przed ołtarz tego sługi
Bo­żego, by on raczył wstawić się za umierającą żoną jego przed Panem
życia i śmierci. Nazajutrz zaraz rano ks. pleban poszedł do kościoła
odprawić Mszę św., a gdy kazał zadzwonić, pobiegł mąż Marianny już wtedy
mowy i zmysłów pozbawionej, i z żywą ufnością wzy­wał pomocy Boga i Jana
Kantego, i został wysłuchanym. Pierwej nim pleban skończył Mszę św.,
dziwnym sposo­bem Marianna nabrała sił, podniosła się sama, siadła na
słomie, żądała posiłku, jadła z dobrym apetytem, nie czując odtąd
najmniejszego bólu głowy; przełykała po­karm bez trudności; następnie
ukrzepiona większą ilością pokarmu, przechodziła się w mieszkaniu, a
nazajutrz od­bywała zwykłe prace gospodarskie.



4. Antoni Oleksowicz, garbarz, powracając z jarmar­ku w bliskości
Szalowej, znużony skwarem słonecznym i utrudzony podróżą, usiadł w
cieniu pod drzewem i za­snął; po krótkiej chwili obudziwszy się, uczuł
się na si­łach tak bardzo osłabiony, że nawet o życiu swym zwąt­pił, i
nie mógł stanąć na nogach. Postrzegł zarazem na swej szyi po obu
stronach niżej uszu dwa wielkie gruczoły, z których uformowały się
wrzody wielkości jaja gęsiego; z wielką trudnością przyszedł do swego
miesz­kania. Za przyłożeniem plastrów, wrzody wyrzuciły z sie­bie zgniłą
materię, lecz zamieniły się w fistułę; a około gardła ukazało się 23
mniejszych wrzodów, z których krew z ropą płynęła bez nadziei zagojenia
ich. Zepsute humory cały kark wyrzutami obsypały, jeden większy wrzód
tak znacznie krtań choremu przedziurawił, że tym otworem pokarm przez
chorego pożywany wychodził. W tak nieszczęśliwym stanie chory przez trzy
lata zosta­wał, a mieszkańcy domu mieli wielki wstręt ku niemu. Gdy
bowiem z tego powodu opuścić musiał mieszkanie i wieś, idąc drogą,
spotkał się z Janem Szwykowskim szlachcicem, ten ulitował się nad
chorym, wziął go z sobą do Tarnowa, a chcąc biednemu przyjść w pomoc,
przy­wołał chirurga, obowiązując go wynagrodzeniem, by ratował nędzarza;
ale chirurg tarnowski żądał od razu od Szwykowskiego wielkiej zapłaty,
której mu nie przyrzekł; wszakże natomiast chorego znaczną obdarzył
jałmużną. Podziękował biedny człowiek swemu dobroczyńcy za dar, i
powiedział chciwemu cyrulikowi: "kiedy ty nie chcesz mnie ratować, bądź
spokojnym, znajdę dla siebie sku­teczniejszego lekarza, niźli ty jesteś;
bł. Jan Kanty bę­dzie mnie ratował". Nazajutrz z owej jałmużny dał
cząst­kę pewnemu kapłanowi, prosząc go, by odprawił Mszę św. na jego
intencję i na cześć bł. Jana Kantego. Pod­czas odprawianej Mszy św.,
Antoni z pełną ufnością wy­lewając rzewne łzy, modlił się gorąco do Pana
Boga za przyczyną bł. Jana; rzecz wielkiego podziwu godna: je­szcze
kapłan nie skończył świętej ofiary, a już choremu Antoniemu ustał ból
nieznośny, ustało sączenie ropy, nagle zagoiły się rany, a na ich
miejscu małe tylko widzieć można było blizny; nazajutrz zrosła się
krtań, i nie po­zostało nawet żadnego znaku owych wrzodów, które gar­dło
toczyły.



5. Teresa Chylińska powracając z Kent miasteczka, z jarmarku, do
miasteczka Żywca, pomiędzy Karpatami położonego, wiozła na wozie resztę
niesprzedanych to­warów; przybywszy do wioski Karczów, ujrzała, że
rze­ka Soła od Żywca pomiędzy górami płynąca, z roztajanych śniegów
znacznie wezbrała, bała się więc przepra­wić na drugi brzeg bystro
płynącej Soły; złożyła z wozu do koszów towary i nimi objuczyła dwa
konie. Przewo­dnicy wiedli konie ścieżką po uchyłkach gór nad rzeką; gdy
konie schodziły z góry, jeden upadł w tył, spadły z niego owe kosze z
towarami, stoczyły się do rzeki i od razu się w wodzie zanurzyły; potem
na wierzch wody wynurzone, unosiła za sobą Soła szybko płynąca.
Niespodzianym nieszczęściem zalękniona Teresa, stojąc na brzegu rzeki
śledziła oczyma kosze z towarami i pieniędzmi na jarmarku utargowanymi,
które bystry pęd wody za sobą unosił. Prosiła pastuchów na górze bydło
pasą­cych, obiecując im znaczną nagrodę, by kosze wyrato­wali, ale żaden
nie odważył się na widoczną utratę ży­cia swojego. Kiedy kosze zniknęły
sprzed jej oczu i nie było żadnego ratunku, wtedy padła na kolana i z
głębi serca wołała: "O błogosławiony Janie Kanty! to­bie polecam moje
towary, w tobie ufam, że mi się po­wrócą", modląc się gorąco. W tej
samej chwili wraca zdyszana służąca Teresy, przynosi swej pani wieść
ra­dosną, iż kosze z towarami cofają się w górę przeciw biegowi rzeki;
zrazu nie chciała temu wierzyć, ale skoro jeden z przewodników nadszedł
i ten cudowny wypadek powtórzył, wówczas Teresa wstała z modlitwy i
własnymi oczyma ujrzała w górę po wodzie płynące kosze. Jakoż
rzeczywiście cofnęły się na to samo miejsce ku brzegu, z którego były
spadły, i Teresa odzyskała je szczęśliwie.



Te są cudowne zdarzenia, które Stolica Apostolska za ważne i dostateczne
do kanonizacji św. Jana Kan­tego uznała.



Po odprawionej w r. 1767 w Rzymie św. Jana Kan­tego kanonizacji,
Akademia krakowska nie szczędziła nakładu, czynnie zajęła się
przygotowaniem do odpra­wienia uroczystej swego patrona kanonizacji,
którą umy­śliła odprawić w r. 1768 w Krakowie, ale publiczne w narodzie
polskim przeszkody odwlekły tę uroczystość aż do roku 1775. W tym
dopiero roku, począwszy od dnia 15 lipca, przez całą oktawę odbywano w
Krakowie z całym okazem uroczyście Jana świętego kanonizację dla
uczczenia Boga i świętego rodaka naszego; którą obszer­nie opisał ks.
JÓZEF PUTANOWICZ w dziele pod r. 1780.



–––––~~~~~~–––––





Żywoty Świętych Patronów polskich, napisał X. Piotr Pękalski Ś. T. Dr.
Kan. Stróż Ś. Grobu Chrystusowego. Z ośmią rycinami. Kraków 1862, ss.
506-532.



Przypisy:

(1) PIOTR SKARGA pisze, że Jan Kanty urodził się w r. 1412, lecz to nie
zgadza się ze starożytną matrykułą uczniów Akademii Jagiellońskiej,
która świadczy, że Jan Kanty zapisał się na ucznia filozofii w r. 1413,
liczyłby bowiem dopiero jeden rok; ani też zgodzić się nie możem z
mniemaniem ADAMA OPATOWIUSZA, jakoby Jan urodził się w r. 1390, byłoby
mu bowiem lat 83 przy zgonie, co nie zgadza się z wiekiem jego życia;
przybył on bo­wiem z miasteczka Kent do Krakowa na słuchanie wyższych
nauk w 16-tym roku swego wieku, to jest w r. 1413, gdyż w r. 1415
osiągnął wieniec, czyli pierwszy stopień w filozofii.



(2) List II. do Tym. r. 3, w. 12.



(3) Św. Grzegorz, pierwszy papież tego imienia, wielkim nazwany, mówi w
ks. 10 Moralnych uwag, rozdz. 16.



(4) Mówi pisarz tego żywota, w r. 1767 wydanego.



(5) W liście 25 do Eustochii dziewicy.



(6) Psalm 119, w. 5.



(7) MARCIN BZOWSKI pisze w życiu bł. Stanisława Kazimierczyka, że Jan
Kanty przywrócił do życia 26 umarłych.


© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót