PORZĄDEK MSZY ŚWIĘTYCH

Tradycjonaliści bez Tradycji

Tradycjonaliści bez Tradycji – artykuł wstępny z 35 numeru „Opportune
Importune” [WW]


Czytam obecnie żywot św. Joanny Antydy Thouret, napisany przez ks. prał.
Franciszka Trochu. Była ona świętą zakonnicą, założycielką Sióstr
Miłosierdzia (zgromadzenia, które zostało docenione przez
antyliberalnych władców, takich jak Karol Feliks Sabaudzki i Franciszek
IV z Modeny), kanonizowaną przez Piusa XI, przeżyła tragedię rewolucji
francuskiej. Dzięki znakomitemu pióru ks. prał. Trochu czytelnik może
zrozumieć wszystkie aspekty dramatu, który wstrząsnął życiem Kościoła i
społeczeństwa w tamtym czasie. Najbardziej uderza stanowczość, z jaką
prawie wszyscy wierni odrzucili Msze duchowieństwa konstytucjonalnego
(które przysięgło wierność schizmatyckiej „Konstytucji Cywilnej Kleru”)
i wybrali, ryzykując życiem, uczestnictwo w potajemnych Mszach,
odprawianych w lesie, w piwnicach lub stajniach przez „opornych”
kapłanów (którzy odmówili złożenia przysięgi nałożonej przez
rewolucjonistów). Nikt nie uczestniczył w nabożeństwach „intruzów”, jak
ich nazywano, ponieważ stawką była wierność Chrystusowi i Jego
Namiestnikowi. A jednak była to Msza św. Piusa V celebrowana ważnie na
(majestatycznych) ołtarzach kościołów we Francji, a nie zreformowany ryt
odprawiany przez fałszywych księży. Siostry zakonne z nowicjatu siostry
Joanny Antydy pozbawiały się sakramentów pokuty i Najświętszej
Eucharystii, ponieważ nie mogły ich przyjąć z rąk świętokradzkich – nie
mogły! Bardzo wielu spośród opornego duchowieństwa, zakonnic i dobrych
katolików poniosło męczeństwo, dzięki tej więzi miłości, która jednoczy
z Bogiem i która nie może zostać zerwana przez względy ludzkie,
niezależnie od tego, jak poważne mogą być konsekwencje.

Jakże niewyobrażalna to różnica z tak wieloma katolikami, w
szczególności z Włochami, którzy 50 lat temu zaakceptowali (być może z
niechęcią, ale nic więcej) „nową mszę”, i którzy od tego czasu
przyswoili sobie modernistyczną truciznę poprzez ekumeniczny i
protestancki ryt, który złamał wiarę u osób starszych i uniemożliwił im
przekazanie jej tym młodszym.

Tegoroczny kalendarz „Sodalitium” obiera sobie za cel oddanie hołdu
wszystkim, kapłanom i świeckim, którzy od 1969 r. nie chcieli porzucić
Najświętszej Ofiary Mszy i którzy nie przyjęli w ten sposób nowego rytu,
odprawianego przez nowych „intruzów”. Znajdziemy w nim celowo zapomniane
strony ponownych prześladowań w imię „wiosny” Vaticanum II, kiedy to
najbardziej gorliwi „soborowcy” (niektórzy po prostu w celu zrobienia
kariery: och, jak niebezpieczna jest ambicja!) narzucili reformę
liturgiczną i doktrynalne aggiornamento, z wściekłością przypominającą
terror jakobiński. Jeden z kapłanów, którzy nie przyjęli nowego mszału,
zmarły w zeszłym roku, powiedział mi, że po Soborze zorganizowano
spotkania w dekanatach jego diecezji, aby przedstawić nową linię
postępowania i odkryć potencjalnych przeciwników, których następnie
odizolowywano i poddawano presji psychologicznej: były to maoistyczne
systemy obozów reedukacyjnych! W najlepszym przypadku przydzielano ich
do jakichś małych parafii w górach, gdzie było więcej kóz niż
chrześcijan, tak jak w jego przypadku, żeby ograniczyć szkody, które
wyrządziłby uparty „oporny”, nadal używający mszału, rytuału i
katechizmu swoich święceń, żeby pozostać wiernym teologii i aktom
magisterium studiowanym w seminarium. W innych przypadkach dochodziło do
zerwania z biskupem, borykano się z problemami ekonomicznymi, żeby
przetrwać. Do tego dochodzi dramat zakonników i zakonnic, którzy zostali
zmuszeni do opuszczenia swoich zgromadzeń z bólem serca w celu
zachowania Wiary (i uniknięcia śmierci duszy) dzięki rytowi, który
wyraża tę wiarę bez dwuznaczności. Wokół garstki kapłanów wiernych Mszy
św. Piusa V gromadzili się wierni, którzy nie zamierzali przyjąć nowej
religii opartej na nowej mszy i którzy w każdą niedzielę odbywali długie
podróże, żeby oddać Bogu należną cześć i zapewnić uświęcenie sobie oraz
swojej rodzinie.

Po zakończeniu fazy prześladowań, która nie przyniosła spodziewanych
rezultatów (Paweł VI, Jan Paweł I i Jan Paweł II byli już martwi, ale
prawdziwa Msza nie), przeszło się do czegoś, co możemy nazwać
„wchłonięciem”, przeprowadzonym przez Benedykta XVI, jednego z głównych
„bohaterów” zimnej wiosny kościelnej lat sześćdziesiątych. Odległe
niestety były już czasy Wandei, czasy, w których prawdziwi katolicy nie
wahali się w obliczu wyborów fundamentalnych dla życia
chrześcijańskiego, a zatem i życia wiecznego, gdy katolicyzm istniał
jako religia, a nie jako ideologia czy zwyczaj, którym jest dla wielu
„tradycjonalistów” naszych czasów. Po dziesięcioleciach liberalizmu i
relatywizmu, którymi oddycha się wszędzie, pewna niemoc dotknęła tych,
którzy prowadzili „dobry bój” w obronie Wiary (z bardzo wielką
odpowiedzialnością ze strony Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X),
czyniąc w ten sposób wielu ludzi podatnymi do wpadnięcia w skuteczną, a
zatem destrukcyjną, pułapkę Benedykta XVI, to znaczy zaakceptowanie
Soboru i nowej mszy: wszystkiego, co „tradycjonaliści” zawsze odrzucali.
Tradycjonaliści bez Tradycji!

Począwszy od motu proprio Summorum Pontificum z 2007 r.,
„tradycjonalizm” w dużej mierze utożsamia się z kapłanami (czy ważnie
wyświęconymi?) i wiernymi, którzy zaakceptowali, powtarzam, wszystko to,
co było przyczyną „oporu” kapłanów i wiernych w 1969 r. i w latach
następnych. W magiczny sposób w zakrystiach odkurzono stare szaty,
relikwiarze i dekoracje wszelkiego rodzaju, żeby zorganizować prawie
teatralne celebracje, z celebransami odzianymi w cappa magna, peleryny i
mucety, wraz z licznymi klamrami na butach i nakryciami głowy, z
frędzlami w najbardziej różnorodnych kolorach, którym towarzyszy
nieproporcjonalna liczba świeckich w sutannach i komżach z obfitymi
koronkami. Wszystko po to, aby wyznawać wiarę w sprzeciwie do dokumentów
soborowych? Ostrzegać przed błędami modernizmu nauczanymi przez Wojtyłę
i Ratzingera? Aby potwierdzić odrzucenie rytu Pawła VI? Nic z tego: motu
proprio służyło do „normalizacji”, w ujęciu ekumenicznym i liberalnym,
tak zwanego „katolickiego tradycjonalizmu”, przyznając „kaplicy świętego
Piusa V” miejsce w panteonie religii, o którym mówiono kilka dekad
wcześniej. Wolicie starą Mszę? Udzielamy jej wam, pod warunkiem, że
wykorzeni się z niej wiarę, powierzy się ją „księżom” uformowanym w
nowej religii, a przede wszystkim w komunii z tymi, którzy okupują
Stolicę Piotrową.

Irytującym aspektem tego wszystkiego jest to, że w środowiskach tych
wyróżniają się postacie, które w swoich pismach i na wykładach
wychwalają Wandeę, powstania antyjakobińskie, krucjaty, a następnie
zachowują się dokładnie odwrotnie niż ci, których chcą rozsławiać.
Wandejczycy trzymali się z dala od Mszy „intruzów” i ryzykowali życie
dla wierności Prawdzie, a ci autorzy – będący obiektywnie złymi
nauczycielami tych, którzy za nimi podążają – mogliby tego dokonać przy
znacznie mniejszym ryzyku, jak np. zmniejszona popularność, utrata
pewnej przestrzeni wydawniczej lub medialnej, zamknięcie niektórych
drzwi (są to te same powody, które skłoniły niektórych do milczenia,
przynajmniej w przestrzeni publicznej, na temat książki ks. Franciszka
Ricossy Hańba Tradycji, której tytuł nawiązywał do gorszącej sympatii
Radio Spada wobec niemoralnych autorów ciemnej proweniencji). Dziś
„wyruszenie na krucjatę” oznacza przede wszystkim niepozostawanie w
komunii z Franciszkiem (ale nie tak jak ks. Minutella, który krytykuje
Bergoglio ze względu na Sobór, „świętego” Wojtyłę i „Jego Świątobliwość”
Ratzingera) i ustanowienie na tej podstawie życia sakramentalnego dla
dobra duszy i dla zbliżenia jak największej liczby zdezorientowanych
ludzi do nauczania Chrystusa i Kościoła. Zakonnice św. Joanny Thouret
dały „mężne” przykłady spójności i odwagi, które powinny wywołać
rumieńce u wielu ludzi, łącznie z tymi, którzy deklarując się jako non
una cum, w sieciach społecznościowych rutynowo informują o Mszach w
komunii z Bergoglio, celebrowanych przez księży Bractwa Świętego Piusa X
lub przez ich zaprzyjaźnionych „księży”, z których wszyscy są
birytualistami, przy okazji sympozjów i konferencji.

Dlatego dziękujmy Boskiej Opatrzności za to, że mamy małe, ale obecnie
niezbędne środki, takie jak Instytut Matki Dobrej Rady i zaprzyjaźnione
zgromadzenia, które pozwalają zachować wiarę i karmić ją łaską Mszy i
sakramentów. Z tysiącami kilometrów przejeżdżanymi przez kapłanów w celu
sprawowania Mszy św. łączą się setki kilometrów, które przejeżdżają
wierni i całe rodziny, żeby w nich uczestniczyć i pobożnie przystępować
do spowiedzi i komunii świętej. Przykład „opornych” sprzed 50 lat nie
poszedł na marne: modernizm nie wyeliminował katolicyzmu w całości (Jak
mógłby zniszczyć religię objawioną przez Boga i wspomaganą Jego
obietnicami?), Msza świętych i męczenników nadal jest ofiarowywana
codziennie na ołtarzach, nowe powołania i nowe ogniska [Wiary] są
wzbudzane przez Opatrzność, aby przekazać Wiarę przyszłym pokoleniom.
Szatan, wieczny przegrany, również tym razem nie wygrał, ponieważ
Chrystus jest wiecznym zwycięzcą. Ważne jest, aby stanąć po stronie
Boga, przy ołtarzu i w życiu, i uczestniczyć w Jego zwycięstwie.

Ks. Hugon Carandino

Tłumaczenie z języka włoskiego. Źródło: „Opportune Importune”, nr 35 ze
stycznia 2019 roku, ss. 1-2.
Powrót